Przy okazji ogłoszenia przez Główny Urząd Statystyczny oficjalnych wyników inflacji (tj. liczonych wg aktualnej metodologii, jakakolwiek by nie była), blogerzy odświeżyli temat powszechnie określany mianem "inflacji stylu życia".
Chociaż doskonale wiem, że często pokusa wydawania rośnie wraz z zarobkami, to doświadczam na własnym przykładzie iż niekiedy zamiast inflacji stulu życia, potykamy się o coś przypominające odwrotne zjawisko - wydajemy więcej bo musimy, nie dlatego że zarabiamy więcej (jeśli w ogóle więcej zarabiamy).
Wszystkie opłaty stałe rosną, żywność drożeje w oczach, paliwo przekroczyło magiczne 5 z przodu cennika, a w firmie ogłosili zamrożenie pensji w związku z kryzysem (pracodawca zjadliwie burczy pod nosem "tylu chętnych na twoje miejsce") - nie brzmi to znajomo dla wielu z nas?