stycznia 26, 2012

I znów trzeba podjąć decyzję

Wspominałam w podsumowaniu 2011 o kilku inwestycjach, których dokonanie przyniosło zarówno osobiste jak i finansowe korzyści. Nadal uważam, że inwestycja w siebie (swoje efektywne umiejętności, spokój, oszczędność czasu i zdrowie) i otoczenie (narzędzia pracy, ułatwianie życia, osiąganie zarobków) to inwestycja najlepsza z możliwych. Życie nie zweryfikowało negatywnie tego przekonania.

Stanęłam teraz w sytuacji, gdzie muszę podjąć kilka ogromnie ważnych decyzji na najbliższe miesiące, m.in. czy pakować się w pewną inwestycję dot. nowych umiejętności zawodowych. Zysk w przypadku powodzenia jest ogromny, ale inwestycja w nowe umiejętności może pozbawić mnie na wiele miesięcy jakiejkolwiek niezależności finansowej. Pierwsze duże zwroty nie pojawią się wcześniej niż za 2-3 lata.

Przyznam, że po krótkim okresie samego zakupu mieszkania i jego podstawowego remontu, szybko przywykłam do życia, w którym nie liczyłam od pierwszego do pierwszego. Zawsze były jakieś odłożone pieniądze lub możliwość dodatkowego finansowania. Powrót do stanu podobnego "na styk", gdzie pozbywając się na inwestycje wszelkich nadwyżek, wręcz mnie przeraża.

Ekonomicznie nie ma co dyskutować – gdyby to była tylko decyzja finansowa, pościągałabym fundusze skąd tylko się da, zastawiła co się da i wydałabym pieniądze na to, co planuję. Dzisiejsze cięższe finansowo dni mogą zapewnić znaczne zwiększenie dochodów i możliwości zawodowych również w sytuacji gdybym branżę zmieniła, czyli nie zajmowała się już podatkami ani handlem internetowym. Pójście tą drogą odsuwa w czasie inwestycję w dodatkową branżę, o której wspominałam w podsumowaniu roku, lecz z drugiej strony nie mam jak zdobyć teraz funduszy, którą ta branża by wymagała. Jeśli sprawa nie wyjdzie – trudno, nie ja jedna popełniłam błędy w kalkulacji. Kiedyś się podniosę. Pod względem ekonomicznym sprawa jest jasna, ze wszystkich stron widzę przyszłe zalety tego "chudego" okresu jakim będzie 2012.

To własna głowa, psychika, samopoczucie są tu problemem. Przeraża zostanie bez pieniędzy, bądź sytuacja w której nagle straciłabym źródła dochodów. Chciałam mieć FA minimum na 10 tys. gdyż gdzieś tam w środku mnie żyje sobie jeszcze przestraszony dzieciak któremu się nie przelewało za kołnierz. Miałam w życiu okresy, kiedy byłam po prostu biedna. Za nic nie chciałabym do tego wrócić. Coś to zostawiło w mojej głowie i nie pozwala swobodnie podejmować decyzji tylko na podstawie rachunku ekonomicznego.

Postanowiłam nieco dorobić w najbliższym czasie, by zmniejszyć ten dyskomfort. Niejako "z księżyca" spadła oferta możliwości dodatkowego zarobku w lutym, nie jest to wiele lecz przyciąga pewna swoboda wykonania (zlecenie można wykonać gdzie się chce, ważne by było wykonane w konkretnym terminie, czyli coś co lubię w swobodzie umów a nie na etacie). W razie problemów finansowych mam możliwość przedłużyć zlecenie. Zaliczyłam kilka dodatkowych bezpłatnych kursów w Akademii PARP, niewiele nowego się w tym względzie nauczyłam – lecz przynajmniej mam papierek na potwierdzenie. W połowie lutego zaczynam  dodatkowe szkolenia podatkowe, jest więc szansa że niewiele czasu zostanie na strach... Tak prawdę mówiąc, to zwyczajnie się boję czy życie znów mnie nie zaskoczy, czy wszystko wypali jak planuję i czy sama nie buduję sobie szubienicy.

Rodzina nie pomaga. Mój ojciec od miesięcy powtarza do znudzenia ten sam tekst, by "pilnować roboty" (samozatrudnienia), nie wychylać się, bo panuje duże bezrobocie. Podcinanie skrzydeł pełną parą, niczym biegający wokół kurczak krzyczący w panice "niebo się wali, niebo się wali". Niektórzy zapewne nie skojarzą analogii do historii opisanej przez Kiyosakiego, ale naprawdę jest tu doskonałym odzwierciedleniem sytuacji. Nie dosyć, że muszę walczyć z własnymi obawami, to jeszcze staję w opozycji do tego co mówi mi otoczenie, ciągle negujące i przedstawiające argumenty dlaczego moje zamiary nie mogą się udać. Przestałam przez to rozmawiać z rodziną o planach zawodowych. Może ojciec to nie cała rodzina, ale "kurczaków" wokół pełno.

1 komentarz:

  1. Też miałam podobny dylemat, czy inwestować w szkolenia na biegłego rewidenta, zainwestowałam sporo, 4 semestry szkoleń to 4 razy 3500-4500 zł, do tego duzo dodatkowych materiałów i płatny dostęp do Lexa, łącznie ok 25 000 zł, jestem po wszystkich egzaminach, kończę aplikację i nie żałuję chociaż kasy z tego jeszcze niema.

    OdpowiedzUsuń