lutego 17, 2011

Inflacja czy deflacja stylu życia?

Przy okazji ogłoszenia przez Główny Urząd Statystyczny oficjalnych wyników inflacji (tj. liczonych wg aktualnej metodologii, jakakolwiek by nie była), blogerzy odświeżyli temat powszechnie określany mianem "inflacji stylu życia".

Chociaż doskonale wiem, że często pokusa wydawania rośnie wraz z zarobkami, to doświadczam na własnym przykładzie iż niekiedy zamiast inflacji stulu życia, potykamy się o coś przypominające odwrotne zjawisko - wydajemy więcej bo musimy, nie dlatego że zarabiamy więcej (jeśli w ogóle więcej zarabiamy).

Wszystkie opłaty stałe rosną, żywność drożeje w oczach, paliwo przekroczyło magiczne 5 z przodu cennika, a w firmie ogłosili zamrożenie pensji w związku z kryzysem (pracodawca zjadliwie burczy pod nosem "tylu chętnych na twoje miejsce") - nie brzmi to znajomo dla wielu z nas?


Zaczyna się oszczędzanie na każdym kroku, dopinanie napiętego budżetu... Przyznam, że tak naprawdę na życie mogłabym wydawać dużo mniej, gdyby nie ta nieoficjalna prywatna inflacja - ta dotykające mojego budżetu, własnego koszyka. Wydaję więcej nie dlatego, że zaczęłam kupować hurtowo w galeriach handlowych, nie dlatego że przeniosłam się na współwłasne cztery kąty. Od czerwca zeszłego roku obserwuję jak stale rosną rachunki nominalne, chociaż  i tak przyrost jest mniejszy niż w najmnie - to rosną. Zużycie pozostaje na tym samym poziomie za wyjątkiem jakichś wahań sezonowych jak pół tuzina gości od czasu do czasu albo puste mieszkanie z okazji długiego weekendu - lecz to naturalnie się wyrównuje ;) Nie jest wielką sztuką sprawdzenie średniego zużycia wody czy prądu w danym okresie, a ono pozostaje niezmienne. Nie szaleję. A mimo to opłaty rosną bo ich cena idzie w górę. Firmy i spółdzielnia chcą wyjść na swoje.

Jedyne, co nie rośnie to rachunki za telefon - wręcz bardzo spadły (mam dwie karty, jedną firmową - zewnętrzną, i prywatną - z tańszą groszową stawką do wszystkich). Doładowuję obecnie przy ostatnich dniach limitu ważności i jeszcze sporo zostaje. Ale to jest wydatek, na który mam wpływ.

Bardzo np. wzrosły ceny leków (kupuję te same od lat - na receptę), od maja w tych samych dwóch aptekach - za każdym razem zostawiam więcej w kasie. Zakupy spożywcze robię również w tych samych stałych punktach i nie są to delikatesy. Wydałam ostatnio więcej u stomatologa - ale czy to podpada pod inflację stylu życia? To wydatki, które nieponiesione teraz, poskutkowałyby fortuną w przyszłośći, które ponosisz bo musisz. Żaden luksus. Zapłacić musiałabym i tak, nawet gdybym musiała się zapożyczyć. Chcąc więcej odłożyć na wydatki planowane, albo na FA, albo na cokolwiek innego - coraz ciężej oszczędzić, zminimalizować koszty bo pochłaniają coraz większe kwoty.  Więc co pozostaje? Pędzić na ślepo za wyższymi zarobkami?

Najgorsze, że rosną wydatki na które tak naprawdę nie mamy wielkiego wpływu i to budzi złość. No jak to - zarabiam więcej, więc więcej też mogłabym wydać, a tu guzik - wydaję więcej bo nie mam wyboru, a nie dlatego że więcej zarabiam. Wcale mi się to nie podoba.

Gdzie ta inflacja stylu życia, pytam?

3 komentarze:

  1. Trudno porownac mi wydatki z roku na rok, np marzec do marca czy luty do lutego, bo inwestycje zamydlaja mi obraz albo urlopy, w jednym roku wypadl mi urlop albo jakis wypad, w drugim nie.

    Nawet rachunkow za media nie moge porowac, bo byly w innych miesiacach lub inne czynniki zewnetrzne wystepowaly (brak ogrzewania gazowego przez jakis czas).

    Jedno co zawsze widze to wzrost podatku lokalnego, chociaz w tym roku podatkowym ma pozostac na tym samym poziomie.

    Czesc zywnosci drozeje, czesc tanieje, nie zawsze kupuje sie dokladnie to samo, wiec tez trudno porownac. Albo kupilam cos w hurcie, bo byla promocja.

    OdpowiedzUsuń
  2. Fakt, kwestie które poruszasz - to może zaciemniać obraz. Nawet bardzo.
    Tak samo emocje, jak te którymi kierowałam się przy całkowicie negatywnym odbiorze świata przez ostatnie dni. Ale faktem jest, że może trochę zazdroszczę ludziom którzy mogliby ograniczyć tzw. inflację życia - a może kupno mieszkania na kredyt to już właśnie ta osławiona inflacja stylu życia...?

    Przez ostatnie dni byłam w domu, w związku z bardzo przykrym obowiązkiem rodzinnym (pogrzeb) i przerażające jest, jak wielu ludzi bez takich jak emocje ostatnich dni, postrzega świat negatywnie; jak brną w marazm i beznadziejność z której jedynie upragniona emerytura nawet za parę groszy jest wybawieniem - teoretycznie już są bezpieczni, już nie muszą walczyć o byt. Po czym z każdym kolejnym rosnącym rachunkiem okazuje się, że jednak to była pułapka...

    OdpowiedzUsuń
  3. 46 year-old Technical Writer Bernadene Hurn, hailing from Brentwood Bay enjoys watching movies like The End of the Tour and Surfing. Took a trip to Historic Centre of Salvador de Bahia and drives a Aston Martin DB5. zobacz te strone internetowa

    OdpowiedzUsuń