września 01, 2010

mBank = problemy dla ubranych w kredyt hipoteczny?

Normalnie mBank zaczyna dla mnie stawać się synonimem chaosu i problemów dla kredytobiorców. Pisząc posta opisującego przyczyny, dla których zamierzam nadpłacać kredyt hipoteczny, podałam, że mBank na bardziej skomplikowane produkty okazuje się tragiczny. Nawet nie wiedziałam, jakie to prorocze słowa...


W ramach mPanu przystępowałam do tzw. promocji Powrót Franka. Dwa warunki opisane w regulaminie musiała spełnić jedna z nas - przelewać wynagrodzenie i korzystać  z karty kredytowej. Ustęp trzeci w paragrafie "Uczestnictwo w promocji" mówił wyraźnie, że w "przypadku gdy o kredyt hipoteczny ubiega się więcej niż jedna osoba, warunki uczestnictwa musi spełniać co najmniej jedna osoba wnioskująca o kredyt. Oświadczenie o przystąpieniu do promocji podpisują wszystkie osoby wnioskujące o kredyt."

Nieco dalej w "Zasadach promocji" zostało napisane tak: "Jeżeli klient który przystąpi do promocji: wystąpi o wydanie karty kredytowej lub otrzyma z mbanku ofertę karty kredytowej i na jej podstawie złoży wniosek o wydanie karty kredytowej, a nie będzie mógł jej otrzymać z powodu braku wystarczającej zdolności kredytowej warunki promocji uważa się za spełnione. Brak korzystania z karty kredytowej nie powoduje podwyższenia oprocentowania kredytu." 
Wynagrodzenie przelewam ja (siostra zatrudniona w Niemczech otrzymuje wynagrodzenie na konto niemieckiego banku i tak musi pozostać). Złożyłam również wniosek o kartę kredytową. Po paru perypetiach dostałam informacje, że brak zdolności kredytowej wobec aktualnej wysokości raty kredytu hipotecznego (do przewidzenia). A że co bank to bank, u nich każdy mówi coś nieco innego i nie ponosi za to odpowiedzialności, tylko klient. Postanowiłam więc się zabezpieczyć i złożyłam na mLinii tego samego dnia dyspozycję, by przysłali mi na piśmie, że warunki promocji spełniłam. Przesłali mi odpowiedź cytując przez większość powyższy fragment Regulaminu Promocji.

Na logiczny rozum biorąc jestem uczestnikiem promocji. Przelewam wynagrodzenie, złożyłam wniosek o kartę kredytową i został on odrzucony z powodu braku zdolności kredytowej (na co dostałam niby pisemko, bo na słowo nie wierzę).

Ale nie. Po pracy odbieram telefon z mBanku, przedstawia się Pani i informuje jak można zweryfikować tożsamość dzwoniącej - to akurat na plus, procedura mi się podoba. Po czym mówi, że to telefon informacyjny w sprawie niedopełnienia obowiązków kredytobiorcy (!). Po jakiejś kilkunastominutowej rozmowie, gdzie ewidentnie mi ciśnienie rosło i porozumieć się z Panią nie mogłam, ustaliłyśmy, że załatwię sprawę z mBankiem. Pani upierała się, że cytowany zapis ustępu trzeciego dotyczy wszystkich kredytobiorców. Pisze co najmniej jeden z nich, czy ja ślepa? No ale bank zdanie zmienić może.

Pani poinformowała mnie również, że nie było żadnej dyspozycji dodatkowej dotyczącej spełnienia promocji (czyli co - pismo z centrali z kosmosu się wzięło? wydrukowałam na własnej drukarce?) - stąd też telefon. Z innej gruszki pod koniec rozmowy okazało się, że wbrew postanowieniom RP, mam 3 pełne miesiące od monitu telefonicznego na złożenie wniosku o kartę kredytową. I dopiero jeżeli obie dostaniemy decyzję odmowną, lub któraś zacznie korzystać z karty kredytowej - warunki będą spełnione. A ja to nie Uczestnik Promocji? Pisze jak but - co najmniej jeden... Jeden był - ja. Ale podczas rozmowy tak nie myślałam i przyznam, że nieco mnie poniosło i nie myślałam aż za logicznie. Nie zapytałam skąd nagle nowe 3 miesiące liczone od monitu telefonicznego?!? Termin pewnie ukręcony gdzieś w czeluściach TPiO, a nie w Regulaminie, który tylko może to określić. Cuda niewidy.
Po rozmowie podłączyłam ładowarkę do komórki i dzwonię na mLinię (wszakże mogła rozmowa potrwać - i trwała kilkadziesiąt minut). Przedstawiłam problem, Pan postanowił skonsultować, parę innych kwestii omówiliśmy. Tym razem Pan twierdził, że jest jakiś zapis o głównym kredytobiorcy w umowie - że też musi spełniać warunki... Już machnęłam ręką, bo i tak czeka mnie po ósmej jutro telefon do centrali do działu zajmującego się procedurami kredytowymi, który na szczęście swoje (i moje) pracuje w godzinach 8.00-16.00 (przełączają z mLinii) i nie zapytałam, w jakiej umowie się takiego zapisu dopatrzył. Główni kredytobiorcy widnieją w warunkach promocji w Multibanku i kolejnych jakichś mBankowych, ale nie w tej. Sprawdziłam dziesięć razy i omówiłam z pracownikiem mBanku, zanim z ogóle starałyśmy się o kredyt.

Dzięki godzinom urzędowania tego działu przynajmniej nieco ochłonęłam, co na pewno dla sprawy jest kluczowe.
Żeby jeszcze zakończyć wisienką na torcie, w Postanowieniach Końcowych RP zostało napisane:
"2. Niniejszy Regulamin jest jedynym dokumentem określającym zasady Promocji." TPiO i umowa nie opisuje warunków i nie może ich zmienić. Więc nawet jakby się upierali przy swoim i skończyłoby się u arbitra/w sądzie, żadna umowa tutaj niczego nie da - na plus czy minus z terminami.

Oczywiście Pan biegle zasad promocji nie musiał znać (i chyba też nie znał), stwierdził, że o żadnej wcześniej wydanej dyspozycji zaznaczonej w moim kredycie hipotecznym nie widzi. Poradził abym zadzwoniła jutro w godzinach 8.00-16.00 (i ma rację, tam też 90% spraw ważniejszych nie można załatwić inaczej niż w godzinach pracy urzędów państwowych, a nie banku internetowego...). Z mLinii przełączą mnie do działu procedur kredytowych i z nimi będę walczyć. Tym razem posłucham w 100% zaleceń pracownika mBanku ;-)

Złożyłam też wniosek o kartę kredytową  z ofert dla mnie w systemie transakcyjnym. Potrzebnie czy niepotrzebnie, uważam, że warunki promocji są spełnione; ale wolę mimo wszystko ze wszystkich stron ich zbombardować. Odwołanie wniosku i wycofanie karty kredytowej, której przyznanie było bezpłatne to nie jest trudna sprawa.

W najlepszym razie skończy się na zaznaczeniu jakiejś pierdoły w ich systemie elektronicznym... Co się jednak dzisiaj ciśnienie podniosło... Teraz jestem spokojniejsza, ale do diaaaaska - czy oni już sami nie wiedzą, co wysyłają do klienta, od którego planują zgarnąć kilkaset tysięcy odsetek kredytowych? Po dzisiejszym telefonie już wiem, że nie złożyłabym kolejnego wniosku o kredyt hipoteczny w tym banku. Za dużo nerwów, niedomówień i chaosu, który odbija się na kliencie. W końcu mieć podwójne oprocentowanie a nie mieć... co to za problem dla banku, niech klient się pomęczy z wyjaśnieniem naszego bałaganu.

10 komentarzy:

  1. Ciesz sie, ze taki mBank nie ma call centre w Indiach, wtedy to dopiero cisnienie moze sie podniesc ;) Nie bo nie i koniec, bo tak jest napisane w skrypcie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Złożyłam dzisiaj reklamację, zobaczymy co będzie. Teraz pozostaje czekać.

    Siostra żadnego warunku spełnić nie może (nadal jednak ja się upieram przy swoim, że regulamin odnosi się do co najmniej jednego a nie wszystkich kredytobiorców). Wynagrodzenie z umowy o pracę musi wpływać na rachunek w Niemczech, a karty kredytowej nie przyznają osobom, które nie przelewały wynagrodzenia do mBanku przez 6 miesięcy (to akurat słowa pracownika, nie cytat z procedur, więc też może się po czasie okazać..).

    Podobno zaraz po wprowadzeniu wniosku ktoś zaczął już go przerabiać - wg słów Pani z którą rozmawiałam. Nudzą się w dziale reklamacji? Przyjęli nowych pracowników? ;) Ostatnią odpowiedź na reklamację dostałam rano następnego dnia. Zobaczymy ile potrwa tym razem.

    Żeby było fajniej, bank może podnieść oprocentowanie w dowolnej chwili, jeżeli uzna, że warunki nie zostały spełnione...

    Call center w Polsce brzmi wystarczająco strasznie. U nas też nie, bo nie, bo procedury są inne, a jak się nie zgadza - reklamacja. Sama coś takiego stosuję do klientów, to chyba "normalność" przy tej formie kontaktu.

    Zaraz dostanę po głowie od innych wzburzonych klientów banków... ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Osobiscie ograniczam kontakt z pracownikami bankow do minimum. Jak chce cos zalatwic w Polsce to pisze maila do mojego opiekuna. Call centre jest zwykle bezuzyteczne, zawsze mowia, zeby zwrocic sie do opiekuna.

    W Uk prawie nie chodze do bankow, poza tym moj oddzial jest nieczynny w sobote, wiec niech sie pocaluja ...

    OdpowiedzUsuń
  4. U nas tak nie ma niestety, przynajmniej w mBanku. "Opiekunowie" są tylko na konkretny produkt, jak coś załatwiasz w oddziałach. Masa spraw decyzyjnych jest załatwiana wyłącznie w centrali ;(

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam konto w mniej masowym banku, stad i opiekun.

    OdpowiedzUsuń
  6. mBank z swojej natury jest kiepski, jeśli chodzi o bezpośredni kontakt z klientem. Przy skomplikowanych produktach, jak kredyt hipoteczny, trzeba się pewnie z nimi rzeczywiście namęczyć.

    OdpowiedzUsuń
  7. Zasadnicze pytanie: po co nadpłacać kredyt hipoteczny?
    Masz nadwyżki finansowe?
    Zagospodaruj je tak, żeby po jakimś czasie kredyt sam zaczął się spłacać!!!
    Jak nadpłacasz, pozbawiasz się tej możliwości i na całość z odsetkami musisz TY zarobić!
    Pozdrawiam
    Anu

    OdpowiedzUsuń
  8. Kredyt nigdy się sam nie nadpłaci, a bez nadpłaty to będę do emerytury spłacała, na co najmniejszej ochoty nie mam. Jeżeli uważasz, że z drobnych kwot uzyskasz superponadprzeciętny wynik, angażując ten sam wysiłek co w przypadku zlecenia nadpłaty - to już twoja sprawa. Dla mnie szkoda czasu, efekt będzie ten sam a nawet na korzyść nadpłacania.

    Ja siebie samą znam doskonale, geniuszem finansowym nie jestem, tylko realistką. Dla mnie różnica między gospodarowaniem drobnych nadwyżek a nadpłacaniem nie jest warta czasu na ich gospodarowanie i ściganie się z rynkiem.

    Przyszłości nikt nie zagwarantuje, tym bardziej opcji że kiedyś euro będzie tańsze, albo stopy procentowe niższe. Wolę obecnie nadpłacać drobne kwoty z pewnym efektem na zasadzie małych kroków i nie czekać, kiedy np. zbiorę 10 tys. Taka forma jest praktycznie nieodczuwalna dla mnie, a życie potrafi pokazać, że większe oszczędności mogą być jeszcze "lepiej zagospodarowane" na inny cel.

    A zarabiać trzeba zawsze - na własne potrzeby, czy na spłatę zaciągniętego kapitału, to mnie nie przeraża.

    OdpowiedzUsuń
  9. Witam!
    Jakieś 15 lat temu zgodziłbym się z Tobą całkowicie. Ale nie obecnie. Po prostu wypraktykowana prosta metoda daje niespodziewanie dobre efekty. I wcale nie chodzi o jakieś "superponadprzeciętne wyniki" - jak to określiłaś. Ja też jestem realistą. Też kiedyś nie dowierzałem pewnym działaniom. Nie dowierzałem, ze proste działania mogą okazać się tak efektywne. Nie dowierzałem, ale spróbowałem (nic do stracenia nie miałem). I opłaciło się. Dlatego teraz mogę pomagać innym pokazując takie i inne możliwości poprawienia swojego życia w sferze finansów. Ale oczywiście każdy może podążać swoją drogą. Pytanie tylko, czy warto iść cięższą drogą?
    Może warto zapoznać się z możliwościami?
    Tym bardziej, że pieniądze i procenty są jak najbardziej policzalne!
    Przeanalizować, policzyć i...zdecydować!

    Pozdrawiam
    Anu

    OdpowiedzUsuń
  10. Dla mnie ta droga nie jest cięższa, tylko łatwiejsza do realizacji i nie wymagająca nieustannego śledzenia i pilnowania rynku dla kilkugroszowego zysku miesięcznie z drobnych kwot obecnie nadpłacanych. Łatwiej dorzucić 100zł do rachunku kredytu niż odłożyć 100zł na specjalny fundusz, bo jak napisałam życie lubi znajdować "okazje" by spożytkować te nadwyżki. Niestety te okazje w ostatnich tygodniach się nawarstwiły...

    Dobrze, że znalazłeś metodę, która odpowiada ci i finansowo, i psychicznie. Ale każdy z nas ma odmienne zdanie i wynika to nie tylko z prostej kalkulacji finansowej, ale przede wszystkim z jego słabości i sytuacji życiowej. Mam niewielki FA, i jeśli nawet mogłabym pozwolić sobie początkowo tylko na 50 zł nadpłaty miesięcznie, to zawsze jest to 50zł z odsetkami mniej do oddania bankowi. I nie przejmowania się, czy zainwestowane pobiją wszystkie wskaźniki rynkowe i zrekompensują mi przyszłe niewiadome czynniki rynkowe.

    Po policzeniu i wzięciu pod lupę także własnych emocji ta metoda drobnych kroczków na razie mi odpowiada i jestem z niej zadowolona.

    Osobną kwestią są oczywiście same oszczędności i ich inwestowanie. W innym poście napisałam, że nadpłacanie będzie zarówno przez drobne dokładanie do raty, jak i w przyszłości kilkurazowe nadpłaty większych kwot. Co do większych kwot prędzej byś mnie przekonał, że korzystniej jest je zainwestować zamiast nadpłacać. Ja po prostu wliczam też czas na zajęcie się tymi paroma groszami dodatkowo, porównuję do ryzyka rynkowego i własnej sytuacji, i naprawdę wychodzi dla mnie na korzyść nadpłaty.

    OdpowiedzUsuń